piątek, 18 kwietnia 2014

11.

Przyłożyłam rękę do bolącego, a zarazem piekącego miejsca. Swoimi palcami natknęłam się na skrawek jakiegoś materiału. Pewnie to był opatrunek. Otworzyłam swoje brązowe oczy, rozglądając się po pomieszczeniu, w który w czas teraźniejszy się znajdowałam. Jest to niewielka biała sala, mogę spokojnie powiedzieć że jestem w szpitalu. Chwila zaraz! Ktoś leży przy moich nogach. Po mimo bólu, pomału uniosłam się na łokciach. Leży tam anioł, a tak naprawdę Harry, który słodko śpi. ON, mnie uratował, dzięki niemu żyje. Boże, przecież on mnie zabije.. Jak mu powiem co zrobiłam. Postanowiłam na chwilę zapomnieć o tym problemie. Zasnęłam.

~*~

- Ooo.. Cześć! Już wstałaś. - odezwał się swym ochrypłym głosem, który powodował że mój żołądek fiknął koziołka. Na mojej twarz pojawił się mały uśmieszek.
- No tak... - chłopak położył kremową tace z kanapkami i herbatą koło łóżka, po czym usiadł koło mnie. Przyglądał mi się. - Harry ...?
- Hmm ? - mruknął nie odrywając swoje wzroku z mojej osoby.
- Po pierwsze przestań się tak gapić bo czuje się nie zręcznie w tej sytuacji. - oznajmiłam, na co zielonooki się chyba speszył. Niee, nie możliwe.
- Przepraszam. - teraz irytowało mnie to że wybrał sobie za cel obserwacji parujące kubki.
- Kiedy stąd wyjdę ?
- Może za tydzień.. - odpowiedział obojętnym tonem.
- Żee co !? - szybko wstałam, czego od razu pożałowałam, gdyż wylądowałam w ramionach Harrego, który zaś mnie ratuje.
- Żartowałem, jeśli będzie wszystko w porządku, to dziś.
- Dziękuje za szczerość mój bohaterze. - przewróciłam oczami i wyrwałam się z jego objęć. Tym razem usiadłam koło niego.
- Pielęgniarka zostawiła śniadanie dla ciebie. - wskazał ręką na tace. 
- Nie jestem głodna. 
- Okeey, więcej dla mnie. 
- Dobra dawaj mi tu jedną kanapkę, nie pozwolę byś przytył. - na twarzy mojego towarzysza zagościł słodki uśmiech, wyglądał tak niewinnie. Tak, normalnie.
- Dzięki. - wzięłam jedną kanapkę z talerza, który Harry przyłożył mi prawie pod nos.
- Nienawidzę jedzenia szpitalnego.. Już w więzieniu lepiej karmią ! - usłyszałam jego charakterystyczny ochrypły śmiech.
- Skąd to możesz wiedzieć ? - wypowiedział nadal się śmiejąc.
- Ehh.. no wiesz, ma się te znajomości. - dałam mu kuksańca. Uff dzięki Bogu już nie wypytywał się o nic.
- Jak się czujesz? - no i nastrój się diametralnie zmienił..
- Dobrze, boli ale da się wytrzymać. - uspokoiłam chłopaka.
- Mam zadzwonić do Beth ?
- Nie. Nie ma takiej potrzeby, nie chcę jej martwić. - oznajmiłam.
- Ja muszę na chwilę wyjść. - wstał, a mój wzrok podążył za jego ciałem, tak cholernie seksownym ciałem.
- Nie zostawiaj mnie.. - zrobiłam smutną minę.
- Tylko na chwilę, muszę wyprowadzić naszego psa. - popatrzyłam na niego jak na jakiegoś wariata.
- Co ?  - zmarszczyłam brwi.
- No naszego Tygryska, przecież go uratowałaś. Chyba nie myślałaś że go zostawię.
- Zabrałeś go..? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Na to wygląda. 
- Czyli masz serce.. - mruknęłam.
- Na to wygląda.
- Powtarzasz się ! - nastała cisza, a do głowy wróciło wspomnienie smsów. - Jeśli możesz się nim zaopiekować to ... nie będzie problemu z dzieckiem. - moje serce przyśpieszyło, a Harry wstał jak poparzony.
- Co masz na myśli ? - zmierzył mnie swym lodowatym spojrzeniem, a oczy mu pociemniały.
- Zaopiekujesz się tym dzieckiem ! - uniosłam głos.
- Czytałaś moje smsy !? - jego oczy pociemniały.
- Tak! I nie możesz tego tak zostawić !
- To jest tylko NASZ problem! - zaakcentował wyraźnie słowo nasz.
- Harry, proszę Cię.. - wstałam, po czym chwyciłam chłopaka za rękę. - Napisałam do niej.. 
- CO ZROBIŁAŚ  ?! - przerwał mi. - Wiesz co, nie wiedziałem że jesteś taka wścibska. Gdzie mój telefon ? 
- W torbie.. - chłopak rzucił się do szafki, przy moim łóżku wyciągając mój plecak i wyrzucając z niego wszystko na podłogę. Gdy wypadł jego telefon, chwycił go mocno i wyszedł, trzaskając drzwi.


Przecież wiedziałam że się wścieknie, więc nie mam czym być zaskoczona. Zaczęłam wszystko wkładać do plecaka, by uporządkować to co Styles narozrabiał. W pewnym momencie do sali weszła tęga pielęgniarka, z łagodnym uśmiechem. Wyglądała bardzo miło. 
- Panienko, lekarz Forbs, prosi Cię do gabinetu. 
- Już idę. - wsadziłam plecak do szafki. Po czym skierowałam się do miłej kobiety.
- Dojdziesz o własnych siłach, czy może potrzebujesz wózka? - zapytała się, widać że się interesowała pacjentami.
- Nie dziękuje, pani. - szłam z kobietą, która przyprowadziła mnie do białych drzwi. Zapukała lekko i weszła do środka.
- Przepraszam panienka Kane już jest. - oznajmiła lekarzowi.
- Proszę ją wpuścić. - otworzyła mi drzwi. 
- Dzień dobry pani Kane. - siwy lekarz wstał i podeszdł do mnie wyciągając do mnie rękę.
- Dzień dobry. - odezwałam się cicho.
- Jak pani głowa? 
- Dobrze, kiedy będę mogła wyjść ?
- Możemy sobie mówić na ty? 
- Tak oczywiście nie mam problemu.
- Mam dla pani złe wieści.
- Tak?
- Umierasz Adelaido. - powiedział smutny, na to miast ja nie byłam zaskoczona.
- Wiem. 
- I nic z tym nie robisz ? - zdziwił się.
- Nie, dowiedziałam się o tym rok temu, zostało mi jakieś dwa miesiące życia.. - zamyśliłam się. - Chyba tyle. Nie chcę żadnych chemioterapii, bo wiem że to nic mi nie pomoże, tak zginęła moja babcia. Chcę żyć w pełni, a nie siedzieć cały czas w szpitalu.
- Przykro mi to słyszeć, ale widzę że już nic Cię nie przekona. - pokiwałam przecząco głową.
- To w takim razie za godzinę będziesz miała wypis.
- Dziękuje, do widzenia. - wstałam i wyszłam z gabinetu. Wiem co robię, czuje to. 
Nawet o tym nie myślę. Chcę zapomnieć. 

_____________________________________________________

O FUCK! Okropny mi wyszedł, ale macie :*  Będę pisać dalej, widzę że w miarę dużo osób to czyta, tylko nie piszę komentarzy. WY LENIUCHY :D
Nie no zobaczycie jak się potoczy dalsza historia Adel. :) Zapraszam do komentowania. :*